Stowarzyszenie św. Eugeniusza de Mazenoda zaprasza na spotkanie promocyjne związane z wydaniem piątego biuletynu z cyklu „Łączą nas ludzie i miejsca”.
W tym roku wydawnictwu towarzyszy podtytuł „Oświata”. Przeczytacie w nim historie pięciu osób, w tym
Weronki Kurianowicz – czytaj tu:
https://www.egorzowska.pl/pokaz,czlowiek,12948,
Do przybycia na spotkanie, na którym otrzymacie bezpłatnie egzemplarz wydawnictwa, zapraszamy 12 października o 17.00 do Domu Pokuty przy ul. Brackiej 7.
Dziś publikujemy fragment rozmowy z byłą dyrektorką Zespołu Szkół Odzieżowych im. Krzysztofa Kieślowskiego
Wilhelmina Rother.
Jestem dumna, że ta szkoła istnieje
Urodziła się w miejscowości Zaprosie 15 sierpnia 1944 r. w 15. dniu powstania warszawskiego, jednocześnie w Święto Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny. Stąd na drugie imię dano jej Maria.
Wilhelmina Maria Rother, z domu Leszkiewicz, herbu Leliwa, pochodzi z kresowej szlachty. Pierwsze imię odziedziczyła po babce, która dostała je na cześć królowej duńskiej.
TRUDNA HISTORIA
– Ja byłam w domu Halinka, tak na mnie mówiono, ale imię Wilhelmina dostałam po mojej świętej pamięci babce, czyli matce mojego ojca, która została zamordowana przez Niemców – wraz ze swoim mężem i córką, czyli moją ciocią – za polskość na Kresach. Tam rodzinnie, 11 listopada 1942 r. zorganizowali w swojej posiadłości w Sitnickim Dworze spotkanie z okazji Dnia Niepodległości. Ktoś doniósł o tym Niemcom i oni 15 listopada przyjechali, otoczyli wieś, dziadków jako organizatorów wyprowadzili pierwszych i całą osadę, 480 osób, spędzili do lasu. Wcześniej wybrali mężczyzn, którzy wykopali dół, czyli ich mogiłę i tam ich rozstrzelali. Dla mnie to zawsze jest trauma. Do dzisiaj myślę, jak idą: moja babcia, mój dziadek i moja ciocia – wtedy 11-letnia dziewczynka – w stronę tego lasu i wiedzą, że tam zostaną rozstrzelani. Mój ojciec przez wiele lat nie chciał tam jechać. Ja nie wiedziałam, dlaczego. Nie wiedziałam też, dlaczego w jakimś tam dniu nie wolno mi było wchodzić do salonu, kiedy tata wracał z pracy. Ale później jako dziecko poszłam i zobaczyłam go. Ten wysoki, rosły mężczyzna klęczał, płakał i się modlił. I to było zawsze 15 listopada, kiedy oni zostali zamordowani. I tak co roku. Co roku tak się działo.
Mój ojciec został sam, bo wszystkich Niemcy wymordowali. A dlaczego on się uratował? Wyjechał z domu do szkoły do Mikaszewicz, gdzie mieszkał na stancji. W związku z tą sytuacją ciągle miał wyrzuty sumienia, bo siostra go prosiła, żeby ją ze sobą zabrał, a ojciec powiedział do niej: „Linka, ty zostajesz, teraz są jeszcze prace jesienne, są ludzie, to będziesz trochę pomagała i nadzorowała w kuchni, żeby podać jedzenie. Zostań, następnym razem cię wezmę. I potem opowiadał, że idzie po tych Mikaszewiczach i widzi, że Niemcy pędzą konie. Dziadek kawalerzysta miał ponoć piękne konie. Ojciec je rozpoznał i już wiedział, że coś się stało. Chciał jechać. Ludzie odwiedli go od tej myśli i dlatego przez przypadek nie zginął.
Hanna Kaup
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>