Salon Akademickiego Dialogu za nami. Jak powiedział
Andrzej Trzaskowski, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa postarała się, by gości przyjąć godnie. I mnie to się bardzo podobało. W ciepłym holu biblioteki zaaranżowano spotkanie w bliskości, zapraszając mówców i zainteresowanych, którzy przyszli z własnej woli lub innych powodów. Oprócz krzeseł czy fotelików, stoliki, a u góry dyskretny minibar z kawą, herbatą i ciastkiem.
Prowadzący,
Sławomir Jach, elegancko i krótko wyjaśnił ideę oraz temat spotkania, przywołując czasy minione, XVIII i XIX w., kiedy to dyskusje na salonach kształtowały dzisiejsze postrzeganie kultury i sztuki. Było również przypomnienie, że patron uczelni Jakub z Paradyża to mistrz dialogu. Dowiedzieliśmy się wreszcie, że spotkanie ma być czystą żywą rozmową, bez stawiania tez i wyciągania wniosków. Temat: „Porozmawiajmy o kulturze w naszym mieście”.
Wstęp do rozmowy zrobiło dwóch teoretyków, prof.
Wojciech Burszta, przewodniczący Komitetu Nauk o Kulturze PAN i prof.
Jerzy Rossa, specjalista od stosowanych nauk społecznych.
Prof. Burszta w temacie kultury i rozrywki mówił o zrealizowanych w latach 2008-11 badaniach, najpierw w dużych, a potem w małych miastach i wioskach. Podkreślił trzy ważne wnioski.
Po pierwsze: Ludzie mają świadomość i wyobrażenie, co dla nich jest kulturą, co jest wartością, do której chcą się odnosić i ją kultywować oraz promować. Dodał, że kultura stała się wartością rynkową, swoistą marką, która się sprzedaje.
Po drugie: Zauważa się odejście od rozmaitych instytucji – stąd kryzys czytelnictwa oraz obecności ludzi w muzeach, domach kultury i filharmoniach. Młodzi odbiorcy chcą mieć dostęp do treści, a nie instytucji, bo wszystko, co im potrzebne, mogą znaleźć dziś w Internecie.
Po trzecie: Nacisk na identyfikowanie się z treściami, wiąże się z tzw. wszystkożernością, co oznacza, że to ludzie łaknący kultury i kontaktu z nią, są wszystkożerni, a hierarchia kultury – od wysokiej do obciachowej – nie jest tu istotna. Odbiorcy korzystają z różnych jej poziomów, niestety, instytucje nie potrafią zaoferować oczekiwanej wielozmysłowości. Muzea, biblioteki, domy kultury, filharmonie muszą nauczyć się oddziaływać na wiele zmysłów, dostarczać bodźców, wrażeń i podniet, od wiedzy po doznania artystyczne i estetyczne. Ich oferta powinna nieustannie się zmieniać.
Prof. Rossa zajął się tematem zaangażowania w kulturę ludzi ubogich i odpowiedzią na pytanie, czy poprzez uczestnictwo w kulturze społeczeństwo może się wzbogacić.
– Kultura niesie rozmaite wartości, a to rodzi konflikty – zaczął profesor. Jego wystąpienie można podsumować krótko: Kultura ubogim nie zaszkodzi, ale też nie jest w stanie ich zmienić. I tu padły dane liczbowe:
• na jedno miejsce pracy w województwie lubuskim przypada od 20 do 70 chętnych;
• 48 proc. wszystkich bezrobotnych stanowią ludzie między 25, a 35 r.ż., którzy nie mają z czego żyć;
• w latach 90. jedna czwarta mieszkańców Gorzowa korzystała z pomocy społecznej.
Jaki wniosek z tych danych? – Należałoby zmienić instytucje – powiedział profesor.
Po wystąpieniach teoretycznych przyszedł czas na praktyków. Tu głos zabrali: dyr. CEA FG
Małgorzata Pera i szef Jazz Clubu Pod Filarami
Bogusław Dziekański.
Małgorzata Pera miała odpowiedzieć na pytanie, jaki jest merytoryczny plan filharmonii – instytucji kultury w Gorzowie najmłodszej i – choć niektórzy odebrali to jako złośliwość, to jednak jest stwierdzeniem faktu – najdroższej. – Bardzo trudno zapełnić te mury treścią, by ludzie chcieli z naszej oferty kulturalnej korzystać – powiedziała. – Kiedy decydowano o powstawaniu filharmonii gorzowskiej, stworzono studium wykonalności i wiedziano, że obiekt będzie generował koszty, więc decyzje podjęto z pełną świadomością – kontynuowała bezosobowo.
Z konkretów dotyczących planów merytorycznych placówki dowiedzieliśmy się, że FG prowadzi edukację dla dzieci, które raz w miesiącu przez tydzień zjeżdżają się ze swoimi nauczycielami. Są wśród nich również uczniowie z dwóch szkół Zawarcia, czyli około 350 osób.
Poza tym dyrekcja postanowiła zmienić postrzeganie FG, by ta stała się forum dialogu otwartego na wiele istniejących w Gorzowie zjawisk. – Diagnozuję jeszcze jeden problem. Filharmonia Gorzowska jako instytucja powinna być instytucją zaufania społecznego. Nie może być przechowalnią ludzi, którzy nie mają co ze sobą zrobić – powiedziała Małgorzata Pera i odniosła się do przyjmowania muzyków do orkiestry według standardów, a więc po przesłuchaniach z udziałem ekspertów.
Za niezwykle ważny uznała fakt, że opinia wybitnych muzyków i dyrygentów występujących w FG jest bardzo dobra i rozsławia w kraju nie tylko sam obiekt, ale i jego personel. I tyle na temat planu merytorycznego.
Na zakończenie głos zabrał Bogusław Dziekański. Powiedział o tym, o czym każdy wiedzieć powinien, a więc o wychowaniu muzycznym, o sukcesach Małej Akademii Jazzu wypracowanych przez lata, o długofalowości procesów edukacyjnych, wreszcie o tym, że w Polsce chcą korzystać z doświadczeń gorzowskiego Jazz Clubu Pod Filarami. I tu wpisał się w potrzebę budowania w mieście nad Wartą akademickości, a co za tym idzie, także odbiorcy kultury tu na miejscu, a nie na eksport.
W czasie I Salonu Akademickiego Dialogu padły jeszcze dwa warte odnotowania głosy. Pierwszy dotyczył Filharmonii Gorzowskiej. Problem z brakiem szkół artystycznych, widzów na koncertach oraz z wysokimi kosztami, jakie generuje FG,
Andrzej Pierzchała określił jako postawienie wozu przed koniem. Natomiast kanclerz PWSZ
Roman Gawroniak przypomniał, że w poruszonej kwestii braku tożsamości, Gorzów jednak ją ma. – Jest to tożsamość ulicy Śląskiej – mówił i dodał, że w naszym mieście żyją obok siebie „różne plemiona z różnymi wodzami”.
Myślę, że warto przeanalizować słowa, które padły na spotkaniu w PWSZ. Myślę, że wybrano dobrą formułę. Myślę, że głosy naukowców, a więc teoretyków, którzy potrafią odnieść się do problemu bez emocji, z poziomu nauki, są tym, czego w gorzowskich debatach brakowało. Szkoda tylko, że nie było nikogo z Urzędu Miasta i wydziału kultury. Gorzów ma się czego uczyć. Na szczęście w Gorzowie są ludzie, którzy mogą uczyć spojrzenia na kulturę i jej odbioru.
Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się właściwie niczego na temat merytorycznych planów filharmonii. Bo edukacja dzieci to tzw. oczywista oczywistość. Nie przekonuje mnie też w żadnym stopniu szczególne zadowolenie dyrekcji z dobrych opinii występujących w Gorzowie muzyków i dyrygentów. To też, niestety, oczywista oczywistość, zważywszy, że większość wybitnych, których gościmy w swoich progach, to ludzie, którzy zaczynali kariery niemal w drewnianej Polsce. Nowy obiekt – bez względu na to, czym jest – sam w sobie gwarantuje zachwyt. Pozostaję więc w niedosycie wiedzy na temat działań promocyjnych FG, które zachęcałyby ludzi do korzystania z oferty. Nie mam też pojęcia, jaki filharmonia ma pomysł na wielozmysłowość propozycji, o której mówił prof. Burszta. Bo że takie oczekiwania ze strony odbiorcy kultury w Gorzowie są, to oczywiste.
Kolejne spotkanie, już po nowym roku, ma dotyczyć wielokulturowości.
Tekst i foto Hanna Kaup