Trudno, oj trudno żyje się dziś w którejś tam z kolei Rzeczypospolitej. Niby nowocześnie, niby lepiej, a każdego dnia aż chce mi się wyć z bezsilności, gdy zderzam się z jakimiś nowymi procedurami, przepisami, wymysłami.
Wszyscy narzekają na wszystkich, ale gdyby tak zacząć od siebie i cokolwiek poprawić? Tak w myśl zdrowego rozsądku. Tak na zasadzie prostej logiki. Przykładów jej braku i braku zdrowego rozsądku na co dzień tak wiele, że można książki pisać.
Zastanawialiście się, dlaczego np. mamy kolejki do lekarzy? Ja już wiem.
Ostatnio u szpitalnego ortopedy byłam trzy lata temu. Stan moich kolan się pogorszył, więc chciałam wrócić po pomoc. Na stronie
https://terminyleczenia.nfz.gov.pl dowiedziałam się, że w naszym wojewódzkim szpitalu termin nie jest bardzo odległy. Niestety, moja radość trwała krótko, bo pani rejestratorka zaproponowała mi... koniec czerwca przyszłego roku. "Bo to jest nowe schorzenie" - usłyszałam. I na nic było tłumaczenie, że wracam z tym samym. Pani była nieugięta. Nic też nie znaczył argument, że na oficjalnej stronie NFZ jest inna informacja. Odeszłam z kwitkiem. Zrozumiałam, że do lekarza trzeba chodzić czy się ma potrzebę, czy nie, bo wtedy nie czeka się tak długo.
W innej przychodni z kolei, w której dwa razy odstałam swoje do rejestracji, pani przyjęła moje skierowanie i powiedziała, że w umówionym dniu znów mam się u niej pojawić, bo wtedy, gdy podpiszę jakieś RODO, założą mi kartę. Długo musiałam upierać się przy swoim, by pani w ciągu kilkunastu sekund wydrukowała mi dwie kartki, na których złożyłam podpisy i sprawa była załatwiona. Niech mi ktoś mądry wytłumaczy, po jakie licho człowiek ma stawać w tej samej kolejce po kilka razy?
Nie będę komentować tego, co dzieje się w służbie zdrowia, na którą odprowadzam co miesiąc podwójną składkę zdrowotną. Przytoczę humoreskę, którą w 1971 r. opowiedział
Jan Kobuszewski, a która po latach wciąż jest aktualna, tyle że dotyczy już nie tylko polityków i wysokich urzędników, ona pokazuje, że dziś znacznie więcej ludzi powinno mieć swoich zastępców. I nie mówicie mi, że to nie ich wina. Tu idzie o zdrowy rozsądek. No, ale kiedy go brak... Poczytajcie.
"Idę ulicą, nagle patrzę, coś leży. Takie niewielkie, szare. Leży. Leży i nie rusza się. Podchodzę bliżej, jeszcze bliżej, przyglądam się i poznaję... To rozum. Ktoś zapewne przechodził tędy i zapewne zgubił rozum. Ciekawe kto. Wygląda mi to na rozum męski, poważny, rozmiar średni, stan rozumu, mało używany. "Co robić" myślę. Zostawić tak rozum na ulicy, nie wypada, a chodzić od człowieka do człowieka i przyglądać się, czy mu rozumu nie brak, nie uchodzi. Zresztą, po czym ja poznam, kto u nas ma rozum, a kto go nie ma.
Poszedłem z tym rozumem do gazety. Ogłoszenie wypisałem: "Znaleziono rozum, męski, stan bardzo dobry, prawie nowy." Wydrukowali. Czekam tydzień, dwa tygodnie i nikt się nie zgłasza. Oj, głupi ja człowiek, nie mądry. No jakżesz on ma się zgłosić, skoro jego rozum jest u mnie? Przypuśćmy, że mu ta gazeta wpadnie do ręki, on to ogłoszenie przeczyta, to co on z tego zrozumie? Nic. Bo on nie ma rozumu.
Poszedłem z tym rozumem na milicję. "Rozum - mówię - znalazłem. Taki łeeee... i nie wiem, co z nim zrobić". No milicja też nie wiedziała, bo skąd ma wiedzieć.
"Aaaaa, gdyby rozum był skradziony - mówią - bardzo proszę, moglibyśmy się zająć. Znaleziony, nie my. Biuro przedmiotów znalezionych przy tramwajach się znajduje".
"Chwileczkę - ja mówię - przecież tramwaje u nas dochodzenia nie zrobią, a tymczasem my musimy wiedzieć, czyj to rozum. U mnie on leży zupełnie bezczynnie, a tymczasem komuś może się przydać." No i zgodzili się.
Dochodzenie przeprowadzili. Nawet niedługo trwało. Coś tam w głowie prześwietlali, czy coś w tym rodzaju i cóż się okazało? Więc okazało się, że ten rozum do niedawna należał do pewnego skromnego urzędnika, który wysoko awansował. Pobiegłem do niego z tym rozumem. Przyjął mnie grzecznie. Rękę podał.
"Proszę " - zawołałem. - Oto pańska zguba" - i chlast mu ten jego rozum na biureczko. Mówi: "Co to?" He, nie poznał. Mówię: "Rozum. Pański rozum znalazłem. Odnoszę." Jakżesz on się wtedy zdenerwował, jak krzyczał na mnie, a pięścią wygrażał i wyrzucił mnie razem z tym swoim rozumem za drzwi.
Ja nie mam pretensji. Człowiek bez rozumu do wszystkiego jest zdolny. Zresztą, nie mógł się przyznać, że urzędował na takim stanowisku bez rozumu, więc zabrałem ten jego rozum, wyszedłem na ulicę i... wyrzuciłem. Nurtował mnie jednak niepokój. Jakżesz on sobie daje radę, na takim stanowisku bez tego rozumu? No i na drugi dzień zatelefonowałem do jego sekretarki.
"Dzień dobry" - mówię.
"Dzień dobry" - odpowiada sekretarka.
"Czy pani szef nie ma przypadkiem zastępcy?"
"A ma - odpowiada sekretarka - ma dwóch zastępców."
"Aaaa, skoro ma dwóch zastępców, to wszystko jasne. Po diabła mu rozum."
Hanna Kaup
redaktor naczelna/wydawca