Electronic Wave był pierwszym elektronicznym festiwalem w Gorzowie. Nowinką, pewną ciekawostką i zagadką. Zatem powinien stanowić istną gratkę dla gorzowian. Dodając do tego dobrą reklamę i obszerną informację w mediach pojawiającą się nawet w ogólnopolskich serwisach informacyjnych, frekwencja na festiwalu powinna być większa, większa i jeszcze raz większa. Należałoby się zatem zastanowić, gdzie popełniono błąd, bo na pewno nie w oprawie muzycznej, nie w oświetleniu, nie w doborze artystów i djów.
Byłam na tym festiwali obok garstki ludzi, którzy też skusili się na to wielkie wydarzenie i widziałam po ich twarzach, że podobnie jak ja nie żałują, że przyszli, lecz że obok nich nie ma większej liczby zapaleńców. Bo to ludzie tworzą atmosferę, a kreują ją na tyle, na ile pozwalają występujący artyści. A oni wielokrotnie dokładali do pieca.
Nie wiem, jak bym się czuła, występując przed prawie pustą widownią amfiteatru. Podejrzewam, że zwinęłabym swój sprzęt i poszła do domu. Oczywiście, byłoby to zachowanie nieprofesjonalne i – na szczęście – nie miało miejsca na EW.
Mała scena ruszyła z pierwszym bitem tuż po 12.00, a została usytuowana przed amfiteatrem na terenie przyległego parkingu. Wstęp wolny. Cały czas odbywał się na niej płynny ruch, nie tylko płyt winylowych, ale też kolejnych napływających artystów podłączających swoje kable, laptopy, wzmacniacze i wszelakie elektroniczne cuda techniki. Mnie najbardziej podobał się widok zachodzącego słońca tuż nad dachem małej sceny, połączenie zaróżowionego nieba z laserami i światłami wydobywającymi się z góry, z dołu i boku sceny, a wszystko w akompaniamencie elektronicznych wersji znanych piosenek. Ten widok oznaczał, że nadszedł czas, by przenieść swoją uwagę na dużą scenę. Jak już pokonało się kilku ochroniarzy, pokazało bilet i dostało opaskę na rękę, stawało się pełnoprawnym uczestnikiem festiwalu.
Za dekami każdy z artystów występujących na głównej scenie puszczał swoje utwory ze swobodą i finezją. Czuć było wielokulturowość, a przez to międzynarodowość muzyki.
Mnie najbardziej podobał się pierwszy z występujących dj Simon Size. Muzyka w pełni elektroniczna z dobrym bitem, ale dająca możliwości, by odetchnąć. W dodatku kawałki po dłuższym czasie nie stawały się męczące dla ucha. Akustyka i oświetlenie naprawdę robiły wrażenie.
Organizatorzy wywiązali się ze swoich obietnic. Szkoda tylko, że Gorzów nie dał się zeelektryzować. Niestety, do gorzowskiej publiczności naprawdę trudno trafić.
Karolina Perska
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>