
Klub radnych Kocham Gorzów złożył do Prezydenta Gorzowa interpelację w sprawie wypłat dla strajkujących nauczycieli.
Interpelację w imieniu klubu złożyła
Marta Bejnar-Bejnarowicz, która napisała:
„Szanowny Panie Prezydencie, w związku ze strajkiem nauczycieli i brakiem wynagrodzeń za czas strajku, zwracamy się do Pana z prośbą o pozostawienie środków w budżetach placówek objętych strajkiem oraz przesunięcie ich na nagrody i dodatki motywacyjne.
Taki mechanizm jest zgodny z obowiązującym porządkiem prawnym, dlatego mamy nadzieję, że wspólnie - Rada Miasta i Prezydent - będziemy mogli w ten sposób wyrazić swoją solidarność z kadrą pedagogiczną Gorzowa.”
Ponieważ pod interpelacją opublikowaną na portalu społecznościowym rozgorzała dyskusja, radna Bejnar-Bejnarowicz uzupełniła ją obszernym wyjaśnieniem. Oto jego treść:
„Wszyscy się zgadzamy, że nauczyciele zarabiają za mało. Również poparcie strajku na początku było duże (…). Ale jak zwykle pojawiły się ALE.
Ale nr 1. Nie w egzaminy!
Otóż - właśnie w egzaminy. Jak już wcześniej pisałam, jak nie ma "lewara" na drugą stronę, to nie ma po co protestować. W wakacje protest nauczycieli mógłby trwać nawet dwa miesiące i nikt –NIKT- by się nim nie przejął. Puściliby protestujących na drzewo, bo nic od protestu by nie zależało.
Egzaminy wg mnie powinny się NIE ODBYĆ w całym kraju, wtedy rząd by się rzeczywiście wystraszył konsekwencji. Rodzice i uczniowie podnieśliby odpowiednie larum dla zmiany przepisów, żeby egzaminy i nabory zrobić w innym terminie - który zapewne stałby się terminem zamknięcia strajku ze zwycięstwem ZNP.
Ale nr 2. Nie za moje!
A właśnie, że za Twoje. I za moje. Jako gatunek ludzki potrzebujemy bezwarunkowego dostępu do edukacji, właśnie po to, żebyśmy my i nasze dzieci nie wyrośli na sterowalnych niepiśmiennych idiotów, którzy łykają każdy kit.
Że nie udaje się w 100 proc. - to zgoda. Niektórzy traktują edukację jako przykry obowiązek, a książkę jako dobrą podpałkę. Im wystarczy dobry telewizor i są już w pełni świadomymi wyborcami, mogą decydować o losach świata. Trzeba tylko uważnie słuchać, co mówią w "lombard życie podzastaw" albo w "Kiepskich" i już można na Wigilii zabłysnąć nawet na trzeźwo.
Na szczęście, co do zasady zgodziliśmy się jako społeczeństwo, że chcemy by nasze dzieci umiały pisać i czytać (…).
Zgodziliśmy się, że czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy, zrzucamy się na służbę zdrowia, żeby ludzie nie umierali w gettach biedy (tak, ludzie na świecie umierają, jeśli są chorzy, a opieka zdrowotna ich „nie obejmuje”).
Zgodziliśmy się, że zrzucimy się na drogi - chociaż nie każdy ma samochód - czy na pensje radnych, posłów, senatorów, prezydentów, urzędników chociaż nie zawsze się będziemy z nimi zgadzać, a czasem wkurzają nas po kokardę.
Zgodziliśmy się także - czy mamy dzieci, czy nie - że zrzucamy się na edukację, żeby dzieci w wieku 6 lat nie pracowały za ryż z zaklejonymi taśmą ustami, żeby nie płakały z bólu (tak, to się dzieje tam, gdzie produkują wasze tanie koszulki).
I we wszystkich powyższych przypadkach nam nie wychodzi najlepiej. Ani służba zdrowia nie daje rady, ani samorządowcy, ani urzędnicy, ani nauczyciele. Wszyscy oni (my) i pewnie inne grupy, o których zapomniałam – mają ograniczenia – zarówno wewnętrzne jak i wynikające z obowiązującego prawa.
Nauczyciele są „wykastrowani” programem, formalnościami i naszymi (rodziców) roszczeniami. Ale nie zmienia to faktu, że zgodziliśmy się społecznie, że chcemy, aby nasze dzieci miały dostęp do edukacji.
Dlatego właśnie bez względu na to, czy nauczyciele pracują, czy - w końcu raz na dziesiąt lat – strajkują, mamy obowiązek obywatelski, żeby nie zdechli z głodu na naszych oczach. Tak, wiem co piszę. Nie zdechli z głodu. To właśnie chciałam powiedzieć.
A obecny rząd właśnie jedzie na tym, że rodzice mają dosyć, bo muszą zajmować się dziećmi a uczniowie - bo mają stres (Don’t worry - jeszcze zobaczycie, co to stres, jak założycie działalność gospodarczą i całe PPPaństwo będzie wam „pomagać” na Wasz koszt).
Rząd wie, że wg prawa nie płaci się za strajk, więc im dłużej on trwa, tym bardziej nauczyciele zaczną się poddawać, bo rachunek ekonomiczny im pokaże, że brak jednej pensji to dla nich po prostu głód.
Tak, tak się wpada w problemy finansowe. Jeden miesiąc w plecy i kolejny rok się odbijasz. A jak nie, to parabank. I odbijasz się trzy lata.
Dlatego jeśli „rozumiecie”, że nauczyciele zarabiają za mało, to rozumcie to w ciszy. Nie bolą Was ławeczki niepodległości, pomniki „bohaterów”, miesięcznice, ośmiorniczki, misiewicze, zegarki, samochody, makijażyści premierów… to i edukacja Was nie zaboli.
Ale nr 3. Nie rozmawiają o programie.
Mnie też to denerwuje, ale jak Wasze dziecko mówi: „Mamo, zrób mi coś do jedzenia, jestem głodny”, to nie odpowiadacie mu: „Dostałeś dwóję, porozmawiajmy najpierw o twojej postawie”.
Tak, kochani. Jak komuś od 10 lat brakuje do pierwszego, to nie przychodzi rozmawiać o teorii względności. Piramida Masłowa jest nieubłagana. Najpierw podstawowe potrzeby życiowe, potem poezja i świt nad Soliną.
Co nie zmienia faktu, że program w mojej ocenie powinien zostać po prostu zlikwidowany, a powinien zostać ustalony „produkt końcowy” procesu edukacji: jakie ma mieć umiejętności – a nie, co wykuł i zapomniał.
I o tym jestem gotowa rozmawiać z każdym, kto ma na to czas. Proponuję, aby każdy, kto podnosi to „Ale”, wziął urlop bezpłatny i zaczął już dziś prace nad swoim autorskim projektem. I nie przejmujcie się głodem czy rachunkami. Przecież wiadomo, że każdy z nas PRACUJE dla IDEI.
Pozostałe "Ale" musicie rozważyć indywidualnie i w ciszy.
A ja podtrzymuję swoją interpelację: Pieniądze na edukację zostają w edukacji.
Marta Bejnar-Bejnarowicz
foto Pixabay.com