„O północy w Paryżu” Woody’ego Allena zaskakuje nas subtelnością, magią miejskich latarni, zielenią ogrodów, sztuką pomieszaną z namiętnością, starymi samochodami i zwiewnym, ezoterycznym stylem życia.
W mych uszach wciąż rozbrzmiewają słowa piosenki Cole Portera „let’s do it, let’s fall in love”. Tak. Zakochałam się. Po raz kolejny w Allenie, po raz pierwszy w Paryżu – allenowskiej od dzisiaj (przynajmniej w sensie filmowym) francuskiej stolicy, którą zdobył bez rozlewu krwi, bojowników, rebeliantów, obcych, kawałka broni, lecz z namiętnością, wszędobylskim podtekstem i dopracowanym do perfekcji sarkazmem.
Należy ten film oglądać wciąż i wciąż, by w pełni docenić tę perełkę mieniącą się wśród komercyjnej tandety. Zrobiłam zatem to dwa razy. Choć nie jestem pewna, czy mój apetyt został zaspokojony.
Za pierwszym razem film chłonęłam zmysłami. Wzrokiem pochłania się piękne ulice, widoki, pejzaże, martwą i jakże żywą naturę Paryża, a uszami zatapia się w stare francuskie piosenki.
Drugi raz był dla mnie bardziej powściągliwy, gdyż miałam zamiar skupić się na grze aktorskiej i fabule. Za pierwszym razem nie miałam na to po prostu czasu. Jak zahipnotyzowana siedziałam w fotelu kinowym, byłam tam ciałem, ale duszą, gdzieś pośrodku placu Pigalle, w środku tego wszystkiego, co działo się na ekranie.
Gdy odrobinę otrzeźwiałam z zachwytu, dalej też nie było zwyczajnie. Nawet dotychczas nieprzekonujący mnie
Owen Wilson, swoją rolą naiwnego, nieco flegmatycznego i zagubionego pisarza Gila Pendera sprawił, że wpisuję go do grona aktorów wielu ról. Odegrał ją świetnie i za to mu chwała.
Reszta obsady dotrzymuje mu równo kroku – narzeczona Inez (
Rachel McAdams), słodka, seksowna blondynka, córeczka tatusia, typowego amerykańskiego fundamentalisty zbijającego majątek na swoich międzynarodowych interesach, mająca romans z Panem Idealnym, przyjacielem z college Paulem (Michael Sheen), znawcą wszystkich i ekspertem od każdego. Klasyczny przykład pana pedanta. Nie wspominając o całej plejadzie gwiazd, jak choćby
Adrien Brody,
Marion Cottilard czy
Carla Bruni.
Z tego wszystkiego wychodzi trochę bajka, trochę komedia romantyczna, ale na pewno dowcipny, inteligentny obraz, pełen aluzji, które – by zrozumieć – należy trochę liznąć
historię literatury. Przy tym film nie jest nudnym, nabzdyczonym, patetycznym czy niezrozumiałym.
Długo czekałam na podobną propozycję, która jako komedia romantyczna rozbawi nie tylko płeć żeńską, lecz poruszy też twarde męskie serca. Drogie Panie, Panowie będą Wam dziękować, że zabrałyście ich na taki film. Brawo Woody Allen!
Zdecydowanie tylko on, potrafi z rzeczy niby znanych i przerabianych 200 tysięcy razy
(no bo chyba wszystkim Paryż kojarzy się jako stolica miłości w szerokim kontekście pojętej) zrobić mistrzostwo świata, nie zaliczając przy tym żadnej wpadki czy zadyszki.
Czekam ze zniecierpliwieniem, gdzie Woody Allen zabierze nas następnym razem. Plotka głosi, że obrał kierunek na wschód Europy. Więc może Kraków? Oby!
Karolina Perska
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>