
1 czerwca. Skoro już we wtorkowy wieczór wjechaliśmy do Czech, nie było sensu wracać do domu przez Niemcy. Noc spędziliśmy w pobliżu Karlovych Varów, a rano ruszyliśmy na wschód wzdłuż południowej granicy kraju. Wcześniej jeździliśmy zygzakiem i dobrze się z tym czuliśmy, to po co nagle coś zmieniać, tym bardziej że w tym krańcu Republiki Czeskiej jeszcze nie byliśmy. Ot, taka sondażowa trasa z ewentualnym planem powrotu za jakiś czas, bo to przecież teren odległy zaledwie o kilka godzin od miejsca naszego zamieszkania.
Nie planowaliśmy wielu przystanków, żeby dotrzeć do domu przed wieczorem, jednak jechać bez przerwy po prostu się nie da, dlatego zatrzymaliśmy się w Kladnie. Mieliśmy zamiar obejrzeć tamtejszy barokowy zamek, okazało się jednak, że godzina dziesiąta nie jest dobrym czasem na wizytę w mieście, bo placówka otwiera swoje podwoje dopiero w samo południe, a sezon na wcześniejsze wpuszczanie turystów zacznie się pierwszego czerwca. Podobnie było ze stojącym obok archidiecezjalnym kościołem – wszystkie wejścia zamknięte, chociaż ze środka słychać było muzykę. Pospacerowaliśmy więc jedynie po rynku, podziwiając pseudorenesansowy ratusz zwieńczony postacią rycerza oraz wyrzeźbioną z piaskowca Kolumnę Maryjną z końca XVII w., napełniliśmy baki Fredka paliwem (po raz pierwszy w cenie poniżej trzech złotych) i ruszyliśmy dalej. Jak zwykle rozbawił nas szyld reklamujący čerstvé knedlíky, bo historia poszukiwania świeżego pieczywa w kraju, gdzie na „świeży” mówi się „czerstwy”, zawsze śmieszy.
A potem dość szybko okazało się, że jedziemy wzdłuż Wełtawy i nawet przez moment widzieliśmy na horyzoncie Hradczany. Jak to mówią już był w ogródku, już witał się z gąską… jednak nie zdecydowaliśmy się wjechać do centrum Pragi, bo wtedy na pewno zostalibyśmy w Czechach dłużej. Praga zasługuje na to, by wybrać się do niej specjalnie i to nie na jeden dzień, ale ten widok odblokował klapkę w mojej głowie włączającą dziecięce wspomnienia:
Praga. Mam siedem lat i właśnie zgubiłam się moim rodzicom. Oni pojechali do praskiego zoo, a ja zawieruszyłam się za przystankiem autobusowym, na którym wspólnie czekaliśmy na przybycie państwa Špitalskych, mających zabrać się do tego zoo razem z nami. Skąd mogłam wiedzieć, że autobus przyjedzie wcześniej, a oni pomyślą, że już do niego wsiadłam? Za przystankiem tyle ciekawych rzeczy się działo… Do dziś pamiętam każdą chwilę od momentu, kiedy zostałam tam sama, aż po różowe flamingi, które zauważyłam w zoo jako pierwsze.
Albo inny dzień i dziedziniec przed praskim pałacem. Mój starszy brat rzuca na bruk papierek od cukierka. Tato każe mu go podnieść. Brat się schyla. Nagły podmuch wiatru przesuwa papierek. Brat podbiega. Wiatr znowu swoje... I tak przez dobre parę minut, aż żołnierz stojący na warcie parska śmiechem. I jeszcze hotel na Vaclavskim Namesti, gdzie oczekując w otwartym oknie na powrót rodziców ze sklepu, wydłubywaliśmy mikę z hotelowej ściany. Ponieważ tacie stłukło się lusterko do golenia, próbował wtedy kupić bludiště. Dzień wcześniej byliśmy w labiryncie krzywych luster, a w pamięci zamiast zrcadlo (lustro) zostało owo bludiště, czyli labirynt.
Kiedy ja sobie wspominałam,
Bodek zdążył wyprowadzić Fredka poza obwodnicę stolicy Czech. Od dłuższego już czasu jechaliśmy przykładnie autostradą, więc oczy zaczęły mi się kleić. „Nużąca taka monotonna jazda. Spać się chce" – stwierdził mój małżonek, zjeżdżając na parking. Orzeźwiliśmy się czeską zmrzliną (lodami), odpoczęliśmy, a kiedy ruszyliśmy dalej, okazało się, że GPS zwyczajnie nas podsłuchuje. Przyzwyczajony do wcześniejszych jazd drogami boczniejszymi od bocznych najwyraźniej coś pokombinował i puścił nas krętym, wąskim objazdem. Sen odleciał od razu.
Do kraju wjechaliśmy w okolicach Szklarskiej Poręby. Jeszcze tylko obiad w Bolkowie, w restauracji „Na rogu”, w której lubimy jadać, ilekroć przejeżdżamy w pobliżu. Bolków to w ogóle fajne miasteczko, a od ostatniego naszego pobytu wypiękniał i rynek, i ratusz. Stamtąd już estrójką, żeby się nie rozdrabniać i jednak do wieczora dojechać na miejsce. W okolicach Skwierzyny (20 km przed domem) licznik Fredka wskazał 15.000 kilometrów, a przed wieżą mieszkalną czekała ekipa powitalna, sprawiając nam ogromnie miłą niespodziankę!
Hanna,
Barbara – jesteście niesamowite! Dziękujemy.
Tekst i foto Maria Gonta
Foto Hanna Kaup
Nowa e-usługa w urzędzie skarbowym
Oczekiwana przez użytkowników usługa „Rozliczenia” już dostępna w e-Urzędzie Skarbowym.
Dzięki nowej usłudze w e-Urzędzie Skarbowym (e-US) podatnicy i płatnicy mogą ...
<czytaj dalej>Od słowa może zacząć się wszelkie zło
Na początku było słowo. Tak, Biblia. Od słowa zaczyna się wszelkie dobro, ale i od słowa może zacząć się wszelkie ...
<czytaj dalej>Rodzą się dzieci dzięki programowi in vitro
Gorzowski program polityki zdrowotnej, pomagający w leczeniu niepłodności, realizowany jest od dwóch lat. Dzięki wsparciu z miejskiego budżetu na świat ...
<czytaj dalej>Gigantyczna afera na szczytach władzy
Publikujemy felieton Jerzego Wierchowicza.
Kilka tygodni temu zjednoczona prawica przegłosowała 4 pytania referendalne, z których dwa dotyczyły kwestii nielegalnych imigrantów czyli, ...
<czytaj dalej>