Najlepszym sposobem na świętowanie rocznicy niepodległości jest dla mnie uczestniczenie w Gorzowskich Spotkaniach Teatralnych. Tam dzieje się wszystko. I pięknie się w tym roku złożyło, że ich początek zdarzył się w wigilię 11 listopada. I pięknie się złożyło, że Teatr im. J. Osterwy wystawił "Hamleta" w reżyserii Błażeja Peszka. I piękna to była premiera.
Celowo używam zwielokrotnionego słowa "piękna", bo ono zyskuje nową wartość. W "Hamlecie" Peszka nie ma nic z przeładowania, kiczu czy powtarzalności, którą często lubimy i po którą sięgamy, jak choćby po ulubione ciastko czy fason butów. "Hamlet" według
Błażeja Peszka to nowe piękno. To rzecz niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju, charakterystyczna dla jednostki-osobowości, myślącej i widzącej inaczej. Właśnie tak pięknie.
Półtoragodzinny spektakl sztandarowego dramatu Williama Shakespeare'a to dla znawców przedmiotu rzecz niemożliwa. To dla klasyków - z założenia - swoista profanacja. Bo Hamleta - jak dotąd - trzeba było wykrzyczeć, wypłakać, z Hamletem trzeba było cierpieć po końce palców i wpatrzonym w czaszkę powtarzać do upadłego: "Być albo nie być...".
W gorzowskiej wersji krzyków brak, emocjonalnego rozedrgania brak, biegania, szarpaniny, szaleństwa brak - może z wyjątkiem dwóch scen z Laertesem synem Poloniusza granych przez
Artura Nełkowskiego, ale to dla przeciwwagi totalnego spokoju. Obojętnego spokoju, który wypełnia świat dramatu. Bo w tym świecie, pełnym obłudy, zakłamania, w świecie intryg i mordów obrazy przesuwają się z irytującym spokojem, który coraz częściej widzę we współczesnej rzeczywistości, bez zmrużenia oka karmiącej nas złem, nieszczęściem, tragedią. Jest ich wciąż więcej i więcej, trup ściele się gęsto, ale w milczeniu, za to przy podniesionych wszelkiej maści aparatach, smartfonach czy tabletach, które zaraz poślą kolejny obraz w najdalsze zakątki świata.
A co z ofiarą? Co z tym, który pozostał i cierpi? Co z tym, który czuje i myśli inaczej?
Jego wrażliwość się nie liczy. On jest sam - jak pokazuje
Jan Mierzyński (skąd my to znamy?) I chyba doskonale rozumie, że jego najgłośniejszy nawet krzyk na nic się zda.
W gorzowskim "Hamlecie" atmosferę niepokoju buduje nie tylko aktor, ale i cisza z wkradającym się jeszcze bardziej niepokojącym dźwiękiem, zsynchronizowanym z niespieszną grą bohaterów dramatu i ich pokerowymi twarzami. Całości dopełnia ruch sceniczny autorstwa
Bartosza Bandury, niemal matematycznie obliczony - żeby nie powiedzieć "wyrachowany - i poprowadzony. Do tego równie ascetyczna scenografia i wyraźnie zaakcentowane ubiorem postacie. Właściwie wszystko w tym "Hamlecie" zostało z historii bratobójczego mordu, kazirodczego związku i osieroconego samotnika, ale to, co pokazał w swojej wersji Błażej Peszek, przypomina ponadczasowość sztuki i pozwala czytać ją przez pryzmat współczesności. Po słowach króla Danii, które padają niemal na wstępie: "...musimy smucić się mądrze", po przeanalizowaniu dworskich intryg i podłości, trudno wyjść ze spektaklu bez odniesień nawet do naszego wspólnego po-dwórka. A jak dodać do tego słowa wroga nowego króla, syna bratobójczo zgładzonego: "Muszę to sobie zapisać, że można/Nosić na ustach uśmiech i być łotrem..." jawi się nam to, co widzimy na co dzień, a co nazywa się "polityczną dyplomacją" naszego "normalnego świata".
I tu muszę zacytować opinię
Piotra Steblin-Kamińskiego, który po premierze napisał: "Ten normalny świat ustawiony na scenie przez p. Błażeja Peszka jest dla mnie okrutny. Zunifikowany, wyrównany. Cierpienie młodego Hamleta staje się w tym świecie czymś dziwnym, nienaturalnym. Kainowy mord zaś, pragnienie władzy – stają się normą. Obojętna zgoda otoczenia na zbrodnie to też norma."
Warto zapamiętać te słowa, bo niestety, historia się powtarza, nawet jeśli prawdziwie królewskiego dworu brak.
Piątkowa premiera pokazała, jak świetny zespół aktorów ma gorzowski teatr. Bo zachwycająca w swoim bezdusznym majestacie była
Marzena Wieczorek jako matka-wdowa, świetny - jej nowy życiowy partner król-zabójca (w tej roli
Michał Anioł), świetna cała teatralna drużyna, która poddała się koncepcji reżysera i - jak powiedział po premierze gorzowski król Danii - z nim pracowała, co doskonale widać w czasie spektaklu.
Idźcie koniecznie zobaczyć najnowszą wersję wielkiego dzieła, wielkiego dramaturga, wielkiego renesansu, by przekonać się, że choć minęło 400 lat, człowiek pozostał ten sam, i zapamiętać, że "można nosić na ustach uśmiech i być łotrem".
William Szekspir
reżyseria: Błażej Peszek
scenografia:
Natalia Kołodziej
muzyka:
Wojciech Kiwer
reżyseria światła:
Monika Sidor
ruch sceniczny: Bartosz Bandura
as. reżysera: Bartosz Bandura
Utwór Ophelia do spektaklu stworzyła
Maria Peszek
występują:
Beata Chorążykiewicz, Teresa Gałła, Joanna Ginda, Bogumiła Jędrzejczyk, Marta Karmowska, Edyta Milczarek, Karolina Miłkowska-Prorok, Bożena Perłowska, Bożena Pomykała-Kukorowska, Joanna Rossa, Marzena Wieczorek, Michał Anioł, Bartosz Bandura,
Przemysław Kapsa, Mikołaj Kwiatkowski, Jan Mierzyński, Artur Nełkowski,
Leszek Perłowski, Krzysztof Tuchalski, Darian Wiesner, Cezary Żołyński
Hanna Kaup
foto Ewa Kunicka Teatr im. J. Osterwy
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć