Iliaszewiczów – gorzowską rodzinę o ciekawej, wielowątkowej i wielowiekowej historii – znam od zawsze. I jeżeli nie wszystkich jej członków osobiście – zajmujących znaczące miejsca w społecznościach lokalnych – to chociaż z tzw. słyszenia. Trudno o ich aktywności na rzecz współmieszkańców nie usłyszeć, bo choć oni, tak jak my wszyscy, na tych ziemiach przejazdem tylko, to chcą, kiedy już przystanęli tutaj na dłużej, pozostawić po sobie dobry ślad. I okazuje się, że nie tylko tutaj.
O ks.
Mariuszu Iliaszewiczu, o jego posłudze kapłańskiej na Białorusi w Łazdunach, na obrzeżach przedwojennej Rzeczpospolitej, usłyszałem na początku XXI wieku. Bywałem już wtedy na Białorusi, znałem tamtejsze realia. I z niedowierzaniem przyznaję, przyjmowałem opowieści o jego tam pracy z młodzieżą, o inicjowaniu ruchów trzeźwościowych, o rozpoczętej – w sąsiedztwie pomnika Lenina i postumentu po pomniku Stalina – budowie kościoła w pobliskich Juraciszkach. A i o miłości, jaką darzą polskiego księdza miejscowi, pozostali tam po wojnie, Polacy. Zapragnąłem go poznać osobiście.
Pierwszy raz wybrałem się do Łazdun, do ks. Mariusza, przy okazji wycieczki na Białoruś i Litwę, razem z emerytowanym już terapeutą uzależnień
Markiem Gieruszyńskim. I on słyszał o inicjowanych i wspieranych przez ks. Mariusza ruchach trzeźwościowych wśród białoruskiej młodzieży. I także chciał go poznać osobiście.
Trudno opisać komuś, kto na Białorusi nie był, klimat spotkań z Polakami, którzy tam pozostali. Ich płynącą bezpośrednio z serca chęć pomocy. Bo, gdy po godzinnym błądzeniu po ciemku już, po – zdawałoby się zapomnianych przez Boga i ludzi okolicach Łazdun (gdzie żadnego drogowskazu, bo miejscowi wiedzą przecież, a obcy tutaj – „bo i po co, Panie” – nie zajeżdża) objawili się nagle, bo błądzące światła auta zobaczyli i „to musi panie, nietutejszy – trzeba pomóc”. A gdy się dowiedzieli, że do Łazdun, do księdza Mariusza, że Polacy z Polski, to chcieli kilometry przed autem z latareczką iść, bo „wyrwy na polnej drodze, panie, i jeszcze sobie ładne auto uwalają…”.
Ksiądz Mariusz przyjął nas serdecznie, nakarmił, przenocował. Oprowadził na drugi dzień po parafii i pokazał budowany w Juraciszkach Kościół. O tempie prac mogłem się przekonać w czasie mojej drugiej w Juraciszkach wizyty – po roku kościół był już w tzw. stanie zamkniętym, niewykończonym. A jakim jest teraz? Nie wiem – pojadę zapytać. Nie, nie na Białoruś. Bo tam już ks. Mariusza od wielu lat nie ma. W uznaniu swoich zasług dla Kościoła Katolickiego na Białorusi, dla trzeźwej i bogatej w wiedzę o współczesnym świecie przyszłości tamtejszej młodzieży, dla godnego życia osieroconych tam przez Polskę Polaków, został uznany za persona non grata, pozbawiony białoruskiej „spawki”, pozwolenia na pobyt. A bez tego nic.
Dokąd więc pojadę? Ano do Wilkowa, malutkiej parafii niedaleko Świebodzina. Bo tam teraz ks. Mariusz – dowiedziałem się o dwa dni temu – spełnia posługę kapłańską. W malutkiej parafii… Ale ksiądz Mariusz zawsze taki był: uciekał jak najbliżej Boga i ludzi. I najchętniej daleko od hałaśliwej szosy.
Andrzej Trzaskowski
Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>Tarasy jeszcze niedostępne
Woda w Warcie opada, odsłaniają się zalane tarasy. Niestety, ze względów bezpieczeństwa, nie mogą być jeszcze udostępnione.
Zdecydowała o tym ekspertyza ...
<czytaj dalej>Apel o pomoc w sprawie odbudowy AJP
W dramatycznej dla uczelni i miasta sytuacji potrzebne jest wspólne działanie. Dlatego prezydent miasta Jacek Wójcicki apeluje o pomoc w ...
<czytaj dalej>Rozmowa z komisarzem Wojciechowskim
Komunikat w sprawie rolników.
Zgodnie z wczorajszą rozmową telefoniczną z komisarzem rolnictwa Januszem Wojciechowskim przekazuję, że na najbliższym i ostatnim w ...
<czytaj dalej>