No i piątek! Dziewiętnasta. Orkiestra, pierwszy skrzypek – Pan
Maksym Dondalski – jakże później pięknie artykulacyjnie, brzmieniowo, barwowo Jego solo w Jeziorze Łabędzim, konferansjer Pan
Konrad Stala. Świetny! Wreszcie Pani
Monika Wolińska i Pan
Mariusz Patyra, w którego rękach skrzypce Christian Erichson z 2003, kopia Guanori del Gesu z 1733 roku.
Tak więc najspampierw I Koncert skrzypcowy Niccolo Paganiniego z 1817/18 roku.
Cóż ja mogę napisać? Jednym słowem – zachwyt. Nad kompozycją, nad jej wykonaniem. Mój i całej widowni! Aplauz na stojąco – więc i bis – 24 kaprys z op.1.
Najtrudniejszy do wykonania z 24 zamieszczonych w opus pierwszym. Może dla podkreślenia mistrzostwa Pana Mariusza Patyry, który – co oczywiste – sprawił swoim tego utworu wykonaniem powtórny wybuch aplauzu, zacytuję fachowy encyklopedyczny opis Kaprysu:
Kaprys nr 24 z op. 1 Niccolò Paganiniego to jeden z najtrudniejszych i najsłynniejszych utworów wirtuozowskich na skrzypce solo. Kaprys napisany w tonacji a-moll, Tema con Variazioni: Quasi Presto jest ostatnim z cyklu 24 Kaprysów pisanych przez Paganiniego w latach 1802-1817. Składa się z tematu, 11 wariacji i finału. Kompozytor zastosował tu szereg bardzo trudnych technik wykonawczych: podwójne oktawy, szybkie następstwa trudnych interwałów, arpeggia w molowych skalach, w tercjach i decymach, pizzicato lewą ręką, wysokie pozycje, błyskawiczne i wielokrotne zmiany smyczkiem strun. Wielu skrzypków na świecie latami studiuje trudności techniczne tego utworu. Jest on popisowym krótkim utworem koncertowym, często stosowanym na bis w koncertach przez najwybitniejsze sławy wiolinistyki.
Tak więc tradycji stało się zadość.
Po Kaprysie antrakt. Rozmowy, wyrażanie opinii, gratulacje – bo Pan Mariusz Patyra również w foyer! I co oczywiste, ochy i achy zarówno nad kompozycją jak i jej wykonaniem.
Po przerwie najpierw Ottorino Respighi – Suita na orkiestrę pt. Ptaki. Cytuję ze świetnie teraz pisanego, projektowanego, drukowanego Programu: „W pięcioczęściowej, tanecznej w charakterze suicie, barokowa muzyka miniatur klawesynowych takich kompozytorów jak m. in. Bernardo Pasquini czy Jacques de Gallot, dzięki brawurowej orkiestracji zyskuje nowe brzmienie. Charakterystyczne głosy i śpiew ptaków, wplecione w kolejne części utworu, tworzą cykl nastrojowych obrazków muzycznych utrzymanych we właściwej Respighiemu romantyczno-impresjonistycznej instrumentacji”. Mnie wykonanie uwiodło. I tyle.
Po Ptakach, Piotra Czajkowskiego Jezioro łabędzie – także suita orkiestrowa. Sześć jej części. Któż nie zna tej Muzyki? Kogo ona nie wzrusza, kogo nie przenosi na sceny baletowe, gdzie tancerki i tancerze odgrywają historię łabędzi? A jak została zagraną przez naszą orkiestrę, jak zinterpretowała ją Pani Monika Wolińska? Mnie porwała swoją dynamicznością, natężeniem, budowaniem nastroju, opowiedzeniem historii Odetty i Zygfryda. Filharmoniczni ortodoksi w rozmowie po koncercie zarzucali interpretacji Pani Dyrygent zbytnie szafowanie wolumenem orkiestry, zbytnim forte. Zwłaszcza w części drugiej – walcu. A ja uważam, że każdy ma prawo do swojej interpretacji, ba, do poddania się chwili, aktualnemu nastrojowi, poniesienia się emocjom. Jeśli nie ma emocji, czy jest Muzyka? Czy istnieje jakiś wzorzec?
A poza tym, może trzeba zwrócić się do narracji baletu – walc, taniec, beztroska balu – ale pojawia się czarnoksiężnik Rotbart z córką Odylią, łudząco podobną do Odetty.
I to Odylii Zygfryd przysięga dozgonną miłość, skazując tym samym Odettę na wieczne cierpienie. Ironia losu, czary – dramat zakochanego – czyż nie krzyczeć w forte?
Zresztą! Wiadomo nie od minionego piątku, że Pani Monika Wolińska, mimo swej kruchej postaci, ma w sobie wulkan emocjonalny i że oprócz zawodowstwa dyrygenckiego to właśnie emocjami kieruje się w swojej pracy. I co zauważam, tymi samymi do piano i do forte. Podczas występu pokazuje nam swój świat Muzyką, którą stwarza na swój sposób. Dźwięki, harmonia, barwa, wolumen, są Jej posłuszne.
Dość powiedzieć, że po prezentacji publiczność – podobnie jak po Paganinim – na stojąco oklaskiwała i Orkiestrę, i Panią Dyrygent. Był bis, podczas którego Dyrygentka opuściła Muzyków, przedzierzgnęła się w św. Mikołaja – czerwona czapeczka, worek, z którego rozdawała słodycze. Miły akcent. Bo to był przecież dzień szósty grudnia. Św. Mikołaja.
Niedziela. W samo południe w Filharmonii Gorzowskiej Koncert familijny – Jezioro łabędzie i inne ptasie melodie. Te „inne” to oczywiście poszczególne części suity Ottorino Respighiego pt. Ptaki. Fajnie dzieciaki z widowni odgadywały, jakich to ptaków głosy imitowały instrumenty. A Muzyka do Jeziora Łabędziego urozmaicona występem uczniów z Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej z Poznania. Jakże roziskrzone oczy dzieciaków na widowni widziałem, jakie wpatrywanie się w tańczących. Jakie zasłuchanie.
Za oknem szaro, kropi deszcz ze śniegiem. Na szczęście, już po wichurach. Ale i tak nie wybrałem się dzisiaj rowerkiem do lasów. Chciałem skończyć to pisanie, posłać do korekty, opublikować.
No, przecież. Ależ ze mnie zapominalski. Przecież wypada wymienić Muzyków, którzy w audycjach kolędowych dla dzieciaków wzięli udział przedpołudniami, dla nich występując po kilka razy. Tak więc od lewej do prawej strony estrady: na skrzypcach
Paulina Wąsik i
Aleksandra Bogacka-Pajdzik, na altówce -
Dawid Pajdzik, wiolonczele -
Piotr Więcław i
Agnieszka Lasek, na fagocie -
Natsuki Matsuno, na oboju -
Eike Schaefer oraz
Aleksander Lasek na marimbie. Jako solistka wystąpiła
Beata Gramza.
Post scriptum
W piątek sala Filharmonii zapełniona, na niedzielny Koncert Familijny wykupione wszystkie miejsca. Zabrakło biletów! Owszem, może z powodu pogody, nie wszyscy chętni dotarli i było trochę wolnych krzesełek.
Idzie ku dobremu? Tak. Bo pozytywny rozgardiasz, mozolna praca, świetny koncert!
Foto FG i Michał Kapuściński
9 grudnia 2013 22:08, Marek Z. Piechocki