Sobota 7 września to premiera w Teatrze im. J. Osterwy. Tym razem
Justyna Celeda wyreżyserowała dramat „Życie jest snem” Calderona de la Barki. Piękna muzyka, świetna scenografia, ładne światła, interesujący sposób przedstawienia walki. I to by było na tyle.
Najpierw ad rem, czyli o sztuce.
Hiszpański dramatopisarz Pedro de la Barka stworzył „Życie jest snem” w XVII wieku. To historia filozoficzna osnuta na dość popularnym motywie władcy, który spodziewa się potomka i ten potomek ma zagrozić jego panowaniu. Tym razem król mędrzec wyczytuje tę przepowiednię z gwiazd i w obawie o swój los, zamyka chłopca w wieży, skazując na los zwierzęcia. Na starość pragnie sprawdzić, na ile wróżba była prawdziwa, więc każe sprowadzić na dwór dorosłego syna. Gdyby okazał się zły, znów wróci do wieży. Wmówi się mu, że to, co niby przeżył, to był sen. Młodzieniec – żyjący w odosobnieniu – rozumie swoje położenie i obserwując ptaki, próbuje walczyć o własną wolność. Pedro de la Barka pokazuje człowieka w sytuacjach wymagających zdecydowanej postawy wobec życia, poddawanego wpływom innych – starszych urodzeniem i funkcją – w rękach których leżą losy nie tylko jednostki, ale i całego społeczeństwa. Mówi o kruchości życia, jego zmienności i nieprzewidywalności, o ludzkich postawach, intrygach, o tym co niezmienne i ponadczasowe. Mówi językiem filozofii, budując dramat wielopiętrowy.
By wyjaśnić tę wielopiętrowość, posłużę się słowami
Anny Krajewskiej (autorki książki „Dramat współczesny. Teoria i interpretacja”): „Proszę wyobrazić sobie wielopiętrowy dom w budowie, przebudowie, w procesie… Konstrukcję pozbawioną centrum, pełną wyjść ewakuacyjnych, klatek schodowych, drzwi, zakamarków, schowków, ale i nieoczekiwanych rozwiązań przestrzennych, niewymiarowych pokoi, osobliwych korytarzy”. Wiele w „Życiu snem” (ten tytuł też obowiązywał) tych zakamarków i pięter, dróg ewakuacyjnych i osobliwych korytarzy. Stąd teatralne podanie winno ułatwić ich zrozumienie. Niestety, nie ułatwia.
W gorzowskiej premierze zabrakło mi jakiejkolwiek aktorskiej osobowości. Zabrakło spójnej reżyserskiej myśli. Zabrakło teatralnych umiejętności młodych aktorów (
Joanna Ginda w roli Rosaury była momentami niezrozumiała, a po finałowym monologu
Bartosza Bandury jako głównego bohatera Segismundo nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać), zabrakło aktorstwa w ogóle. Za dużo udziwnień, ratowania na siłę pomysłów, z których trzeba by zrezygnować, kilka niedwuznacznych póz, których młodzież pewnie nie pozostawi bez komentarza i chaos. Chaos, nad którym – by zapanować – trzeba ogromnej dyscypliny wewnętrznej, wysiłku i doświadczenia, także życiowego. Niektóre partie – jakże ważne – brzmiały niemal od niechcenia, jak choćby króla Polski Basilio (
Krzysztof Tuchalski): „Dość czytania z gwiazd, niech zabrzmi stal”. Wątpię, by nastoletni widz zrozumiał, o co chodzi, bo przecież dramatu nie zna, a podanie podstawowych treści umyka w ciemności sceny.
Obym się myliła, ale współczesny młody odbiorca, do którego głównie skierowana jest sztuka (to kolejna realizacja cyklu „Obudź się”), najpierw zaśnie, a po pierwszym akcie będzie chciał uciekać do domu. – Na długo wyleczyłem się z teatru – powiedział siedzący obok mnie widz.
I choć początek drugiego aktu wzbudził nadzieję na uratowanie spektaklu, to z każdą minutą ta nadzieja gasła. Prysła z końcowym monologiem, który został dopisany nie wiedzieć przez kogo. A brzmiał, ni mniej nie więcej o tym, że wszyscy jesteśmy dobrzy i chcemy pomagać. Że tę dobroć powinniśmy wykorzystać. I obudzić drzemiącą w nas energię.
Być może pomysł miał odwoływać się do monologu Hamleta, ale okazał się porażką. Dwie godziny oczekiwania na zwykłe komunały, jak z reklamy cudownego uzdrowiciela bioenergoterapeuty i to powiedziane tak, jakby aktor uczył się ich pięć minut przed dzwonkiem? To jakieś nieporozumienie.
Dramat w oryginale kończy się tak:
„Przypisać wasze zdziwienie?
Mistrzem mi — senne marzenie.
Trwoga, by w marzeń przemianach
W czarnych nie ujrzeć się ścianach,
Czucie zdobyte boleśnie,
Że szczęście mija jak we śnie,
Wnętrzna potrzeba, by w wieczną
Drogę, gdzie niebios wyżyny,
Sen dał nam prawdę stateczną
Ku trwałej życia nauce:
By darowano nam winy,
Jak błędy przebaczą w tej sztuce.”
Pewnie i gorzowskiej przebaczą. Szkoda tylko, że doświadczenie poprowadzono na żywym organizmie. Czy on – szczególnie młody – zrozumie, że to był tylko męczący sen czy na długo wyleczy się z teatru? A może hasło miejskiej kampanii trzeba skierować do innego odbiorcy? Nie wiem. Pewnie się mylę. Dawno jednak nie widziałam tak słabej teatralnej realizacji.
Hanna Kaup
Foto Teatr im. J. Osterwy