Hanna Kaup BLOG
Moje Triduum Szpitalne cz. III
Po przeciwnej stronie pokoju toczyło się życie dwóch kobiet, które mogłyby być moimi matkami i jednej, jak moja matka, tylko znacznie młodszej: krzykliwej, gadatliwej, koniecznie szukającej słuchacza dla swojej historii tarczycy i wściekłego wytrzeszczu oczu, naukowo zwanego chorobą Davesa Basedowa. Słuchacza, który koniecznie powinien zadziwić się każdym słowem z jej małżeńsko-wioskowego życiorysu i córki nauczycielki, co to musiała jechać uczyć w liceum, więc zdążyła tylko podwieźć matce pod szpital jakieś kwiatki, którym ojciec wlał za dużo wody. Nigdy na oddziale się nie pojawiła. Matka więc, pewnie chciała ten swój nieskrywany żal wyrzucić w świat i jak tylko złapała czyjeś spojrzenie, natychmiast nie zamykały się jej usta. Opowiadała po kilka razy to, co wszystkie znałyśmy już na pamięć. Nauczyłam się unikać zwrotów w prawo. Wtedy mówiła głośniej, by słyszały kobiety z drugiego końca pokoju.
Kiedy w Wielki Piątek wyszła do domu, sąsiadka z lewej, która mogłaby być moją matką, spokojna i rzeczowa kobieta z Racławic, powiedziała: „Nareszcie nie będzie gdakać”, czym rozbawiła nas do łez. Nie miałyśmy nic do kobiety, ale jej potrzeba mówienia każdemu o każdym szczególe swojego życia była momentami nie do zniesienia.
Na przykład:
– Ja będę miała zaraz konsultacje okulistyczne. Niech pani powie, żeby mi zostawiły zupę mleczną – poprosiła.
– Dobrze.
– Niech nie zostawiają mi nic innego, wystarczy zupa.
– Jasne. Nie ma sprawy. Powiem.
– To niech mi zostawią zupę, jak wrócę, to zjem – rzuciła jeszcze na odchodne.
Kiedy wjechało śniadanie, poprosiłam dietetyczkę o zupę dla sąsiadki.
– Tak, tak, wiem. Mówiła mi.
Albo po powrocie pyta:
– Był obchód?
– Nie, ciągle czekamy.
– Ale oddziałowa mówiła, że po tamtej stronie już był.
– Po tamtej, tak. Był u mężczyzn, a do nas jeszcze nie doszedł – odpowiadam.
– Acha – przytaknęła i wyszła. Wróciła z miną wskazującą na walkę z myślami. Położyła się, ale zaraz znów rzuciła w głąb pokoju.
– To obchód już u nas był... No tak… Hmm... Czy nie?
– Dlaczego pani znów pyta, kiedy już trzy razy mówiłam, że nie?
– A bo oddziałowa mówiła, że był.
– No tam, gdzie była oddziałowa, to był, ale tu nie. Chyba chodzi pani o nasz pokój?
– No tak – potwierdziła, krzywiąc się w półuśmiechu.
– No to jak ja tu jestem, to obchodu nie było. Chyba że jakoś jednak mnie nie było, co jest raczej niemożliwe, bo jak pani widzi, siedzę przywiązana do kroplówki, więc nie mogło mnie nie być – rzuciłam niemal filozoficznie. Dziewczyny w drugim końcu pokoju sikały ze śmiechu, a wymianie zdań nie byłoby chyba końca, gdyby w drzwiach nie stanęła nasza lekarka.
– No, i widzi pani na własne oczy, że jednak u nas nie było.
Pojawienie się lekarki i jej rozmowa z pacjentką od wściekłego zeza na kilka minut wstrzymały oddech całej sali. Jednakże opowieści o tym, jak to mąż, który załatwił sobie zwolnienie u leśniczego i zamiast codziennie wozić ją na badanie cukru, kupił jej gleukometr, bo to wyniesie taniej niż zużycie gazu, którego jego samochód zużywa więcej niż benzyny, bo coś się tam popsuło, że on teraz nie wie, co ma z tym wszystkim zrobić – nie dawały szans na utrzymanie powagi. Potem było jeszcze o problemach z dowiezieniem kobiety do Szczecina na radioterapię, bo mąż to potrafi jeździć najwyżej po Gorzowie, więc ani nowo wybudowana S3 nie mogła załatwić sprawy, ani jazda autobusem z córką, bo ta przecież musi pracować w liceum.
Kobieta opuściła szpital, gdy leżałam pod USG. Nasza radość z wyjścia wściekłego zeza nie trwała jednak długo. Jak to przed świętami, na oddziale zaczęły się porządki. Trzy z pozostałych pięciu kobiet – w tym ja – zostały przewiezione na ósemkę, a te, które mogłyby być moimi matkami – same.
Wśród nich pani Jadwiga, która twierdziła, że mnie zna, ale nie chciała powiedzieć, skąd - prawdopodobnie słysząc nazwisko, pomyślała, że jestem jej znajomą równolatką, a więc wyszłoby na to, że moją własną matką – pojawiła się w naszym pokoju chwilę przede mną i właściwie przez trzy dni spała. Nie dziwota, zważywszy że – w wieku 78 lat – cukier miała na poziomie 1000. Nie, nie stu. Tysiąca! Moim zdaniem nie było z nią dobrze. Zresztą, smutek Wielkiego Tygodnia polała łzami własnego smutku jej córka, po wizycie u lekarza. Raz dziennie – nie na długo – pojawiała się z mężem, który w absolutnym milczeniu przyjmował to, co działo się wokół niego. Córka zresztą też niewiele rozmawiała z matką, za to cały czas głaskała ją po ręce.
Stawiałam na śpiączkę cukrzycową, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co z kobietą jest. Kiedy na szpitalnym oddziale zapanowała cisza, na konsultacje do kobiety przyszła neurolog, która zaleciła wykonanie rtg, rezonansu i KT głowy…
Cdn.
23 kwietnia 2011 12:17, Hanna Kaup
Dodaj komentarz:
II etap prac
28 marca rozpocznie się II etap prac na skrzyżowaniu ulic: Słowiańskiej, Żwirowej, Roosevelta i Kosynierów Gdyńskich.
W czwartek (28 marca), na ...
<czytaj dalej>Wielki Tydzień
W Wielki Czwartek (28 marca) o godz. 10.00 w katedrze gorzowskiej bp Tadeusz Lityński będzie przewodniczył mszy św., podczas której ...
<czytaj dalej>Negocjacje rolników z rządem
Delegacja protestu rolników z S3 węzeł Myślibórz obejmującego trzy powiaty: gryfiński, myśliborski i pyrzycki brała udział wczoraj w negocjacjach pomiędzy ...
<czytaj dalej>Kalwaria Rokitniańska
W piątek 22 marca diecezjalne sanktuarium maryjne w Rokitnie zaprasza do udziału w nabożeństwie Kalwarii Rokitniańskiej urządzanym tradycyjnie w tygodniu ...
<czytaj dalej>