Hanna Kaup BLOG
Moje Triduum Szpitalne cz. IV
Łóżko, które przygotowano po odfrunięciu naszego balonu brzucha, nie czekało długo na nową pacjentkę. Jeszcze tego samego wieczora weszła do naszej sali dziewczyna, która też mogłaby być moją córką.
Młoda, ładna, zgrabna. Czyżby pojawiła się tu przez pomyłkę? O nie, Narodowy Fundusz Zdrowia nie mógłby pozwolić sobie na takie marnotrawstwo. W każdym razie dziewczyna nie pasowała swoim wystrojem do wystroju upadłego wnętrza weteranek sali, które mogły tylko pomarzyć o ładnych fryzurach czy o chodzeniu w nieszpitalnych ciuchach. Teraz ważniejsze było dla nich marzenie, by spod swoich kroplówek po prostu zdążyć do łazienki.
Dziewczyna, która mogłaby być moją córką, ale jest mamą trzyletniego synka, na szyi miała przewiązaną bandanę. „Musi coś tam ukrywać” – pomyślałam. W Wielki Piątek okazało się, że pękniętego guza tarczycy, który powodował nieprzemijający ból. Istniała obawa, że jego zawartość rozleje się po całej szyi, dlatego znajomy lekarz zaproponował zabieg odbarczenia, czyli nakłucia igłą i ściągnięcia wylanego materiału. Kobiecie zależało na szybkiej diagnozie i efektywnym leczeniu, bo mąż z okazji Dnia Kobiet wykupił jej wspólny majowy weekend na Majorce. Przeczytała więc uważnie zgodę na zabieg i zanim się obejrzałyśmy, wracała do nas. Nie mogła mówić, nie mogła się ruszać, musiała leżeć nieruchomo, rozpięta płasko na łóżku ze swoją cierniową szyją.
W tym samym czasie szpital pustoszał. Zostały tylko przypadki, których nie można było wysłać do domu, ze względu na zagrożenie dla życia. Byłam wśród nich. To, co działo się w moim organizmie, przekraczało moją pacjencką wiedzę i wyobrażenie. Po pierwszej dobie kroplówkowego wiktu ważyłam pięć kilo więcej. W Wielką Sobotę – tylko po piątkowym rybim obiedzie – już sześć. Załamałam się. Oczami wyobraźni widziałam, jak unoszę się niczym balon nad Gorzowem, który szykował się do święcenia pokarmów. „Może by tak wskoczyć do jakiegoś koszyczka? Nie, nie za zająca ani kurczaka czy jajo, ale np. kawał porządnego baleronu” – myślałam, żeby nie zwariować. Przyszłość widziałam coraz czarniej. I nie wykraczała poza moje urodziny, które wkrótce. Choć przyjechały do mnie ukochane dzieci, wstydziłam się, że zobaczą mnie w takim stanie.
Późnym popołudniem Wielkiego Piątku, kiedy jedni ludzie wspominali drogę Chrystusa na Golgotę, inni przemierzali swoją do szpitala. Wśród nich moja siostra. Choć od Wielkiego Czwartku nie czuła się dobrze, w Wielki Piątek zrobiła jeszcze tylko galaretę, kapustę, sałatkę, tiramisu, babki i trudno powiedzieć, co tam jeszcze, dopiero po moich kolejnych prośbach – a właściwie straszeniu, czym grozi w jej wieku ciśnienie wielkości 160:100 – resztką sił dotarła na SOR. Odesłano ją do lekarza pierwszego kontaktu. Pierwszy kontakt polegał na podaniu przez pielęgniarkę captoprilu (leku obniżającego ciśnienie) i poleceniu oczekiwania na wizytę u lekarza, do którego kłębił się tłum innych, pewnie wcześniej też myślących tylko o tym, że rodzinie trzeba przygotować święta.
Lekarz odesłał siostrę na… SOR, gdzie dyżurowała pani doktor, która uzdrawiała uśmiechem (innych mocy raczej nie posiadała), nienaganną postawą z rączkami w kieszeniach na brzuszku lub – w sytuacji dla niej nie do końca jasnej – coraz intensywniejszym grzebaniem jedną rączką w swej lekarskiej główce i powtarzaniem nieustannie uśmiechniętym głosikiem:
– No tak, wszyscy tak mamy.
– Wszyscy żyjemy w trudnym świecie.
– Oj, żeby pani wiedziała, z jakimi problemami przychodzą tu ludzie.
– Tak, tak, tak dzisiaj ma każdy.
– Nie, no to normalne, każdy tak ma.
W żadnym stopniu nie niepokoiły ją informacje o zasłabnięciach za kierownicą, o drżeniu rąk, o nagłej biegunce, o bólach głowy, na które tylko trochę pomagały całe garści leków. Diagnoza: „Dziś tak mają wszyscy” – była jedynie słuszna i niepodważalna.
Jednak, gdy pojawiły się wyniki, pani doktor zmieniła decyzję. Siostra była absolutnie zdrowa, a wysokie ciśnienie w normie. Miała iść do domu, zająć się dyskopatią i hormonami.
No i tu siostrę – choć była naprawdę słaba – trochę poniosło. Zawalczyła o siebie prostym pytaniem:
– A skąd pani wie, że mam dobre ciśnienie, jeśli pani go teraz nie badała? A to nadciśnienie, z którym przyszłam, którego nie możecie obnizyć, to z dyskopatii?
Lekarka jakby zrozumiała, że jej uśmiech już nic nie pomoże, rzuciła coś w stylu: – Ech, mylą mi się ci wszyscy pacjenci – i szybciutko znikła z oczu innych.
Do siostry wezwano lekarza z wewnętrznego, bo normalne ciśnienie jakoś nienormalnie ustawiło się na poziomie 195:106.
Po takich przygodach, z receptą na leki i zaleceniem leżenia, zdecydowała się jednak wrócić do domu. Gdyby stan się nie poprawiał, miała wrócić do szpitala, w którym w czasie świąt i tak kompleksowych badań się nie wykonuje.
Cdn.
23 kwietnia 2011 12:16, Hanna Kaup
Dodaj komentarz:
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>Tarasy jeszcze niedostępne
Woda w Warcie opada, odsłaniają się zalane tarasy. Niestety, ze względów bezpieczeństwa, nie mogą być jeszcze udostępnione.
Zdecydowała o tym ekspertyza ...
<czytaj dalej>