Rozmowa z powołanym przez Prezydenta Gorzowa, doradcą do spraw kultury,
Janem Markuszewskim.
Gorzów właśnie otrzymał nowego doradcę prezydenta do spraw gorzowskiej kultury. Co można powiedzieć o Janie Markuszewskim w jej kontekście?
– W 1976, rok po tym jak powstało województwo gorzowskie, podjąłem pracę w Wojewódzkim Domu Kultury. Od razu zostałem rzucony na szerokie wody, bo byłem do tego przygotowany. Nawiązałem pierwsze kontakty ze środowiskiem artystycznym, organizowałem pierwsze festiwale, przeglądy, jurorowałem, podejmowałem decyzje, pracowałem w szkolnictwie. To wszystko to była weryfikacja moich umiejętności. Taki był mój początek w Gorzowie. I tak przez 37 lat jestem związany z gorzowską kulturą i oświatą. Nie ukrywam, że kiedy przyjechałem tutaj po Poznaniu, Gorzów to było trochę zapyziałe miasto, a ja szukałem swojego miejsca w życiu. Tworzyło się młode województwo, więc sam młody i pełen entuzjazmu, wiedziałem, że mam tu coś do zrobienia. A nie było tu zbyt wielu muzyków, którzy legitymowali się dyplomami uczelni artystycznych. Zostałem więc i jestem do dnia dzisiejszego.
Nadal młody i pełen entuzjazmu, powiedz więc, czego potrzebuje gorzowska kultura i co chcesz w niej zmienić?
– Miasto się rozwinęło na moich oczach. Rosłem w jego kulturze i obserwowałem ogromne zmiany cywilizacyjne w infrastrukturze. A jak się rozwija miasto, to także społeczeństwo musi się rozwijać, bo to jest integralna całość. Kulturę tworzy również estetyka miasta, czyli te wszystkie plafony, stiuki, gzymsy. Kultura to wszystko, z czym obcuje człowiek.
Tylko czy od tego nie jest wydział kultury? Mamy niedawno nominowaną panią dyrektor. Potrzebny jest jeszcze doradca?
– Człowiek, który zostaje doradcą, musiał coś przeżyć w kulturze, musiał nabyć doświadczeń.
W takim razie, czy ten człowiek nie powinien być dyrektorem?
– To już sprawa nie moja. Mówisz, że miejsce takich jak ja powinno być w zarządzaniu. Dzisiaj kultura rządzi się też ekonomią. Ale pewna wrażliwość, którą posiadam, przede wszystkim moja estetyka, ma prawo nie zgadzać się z przejawami komercjalizacji kultury. Jako doradca chcę być elementem pojednania artystów, młodych i starszych, całego środowiska. Chcę, by oni utożsamiali się z tym miejscem, w którym są, bo tu kończyli szkoły, potem poszli na studia i tu wracają.
Demokracja według mnie niesie anarchizację życia i kultury. Postrzegam ją na co dzień. Dziś młodzi tworzą kulturę niszową, ja podziwiam ich, akceptuję to, co robią i będę wspierał, tylko dla mnie pojęcie kultury to coś więcej. Dla mnie kultura to jest państwo, człowiek i najwyższe dobro. Może to brzmi patetycznie, ale tak mnie uczono. Taką ideę podpisywał na moim dyplomie prof. Stuligrosz, a to jest autorytet niepodważalny. Ja w tym tkwię nadal i chciałbym powrócić do kultury najwyższej. Kiedyś w Gorzowie nie mieliśmy warunków do jej rozwoju, bo brakowało instytucji. Wtedy mówiło się, że ludzie są instytucjami. Dzisiaj dzięki władzom miasta mamy stworzone warunki, mamy filharmonię, instytucje, w których można funkcjonować, ale nie mamy ludzi, którzy by kulturze oddali serce. Ja je temu miastu oddaję przez niemal 40 lat. A w ostatnich 20 latach postawiłem na edukację, która jest istotą sprawy, bo chcąc uczestniczyć w kulturze, trzeba myśleć o edukacji. Żeby w kulturze uczestniczył dziadek i babcia, mama i syn, ona musi stać się elementem życia każdego z nich.
O tym, o czym mówisz, dudni w Gorzowie nie od dziś i nie tylko na forach internetowych. Zastanawia mnie, dlaczego prezydent powołuje doradcę, jeśli dokładnie wie, co dzieje się w kulturze tego miasta?
– Ja myślę, że jest wiele przeróżnych problemów, które można samodzielnie ogarnąć, ale podparcie się pewnymi umiejętnościami, autorytetem, który rósł w tej kulturze, może tylko pomóc. Słowo nie musi dzielić, może łączyć. Istnienie doradcy porównuję do istnienia dobrego muzyka. Dla mnie jest nim ten, który ma 50, 60 lat. Ci, którzy mają po 20, dopiero wchodzą w historię. Tak samo z doradcą. Trzeba być w środowisku, trwać w nim od samego początku, znać jego bolączki i sukcesy. A teraz w kulturze pojawia się nowe, są zjawiska, które nie wszyscy muszą rozumieć.
I od tego jest doradca? Żeby je wytłumaczyć?
– Niekoniecznie. Jeśli człowiek jest inteligentny, czytający, słuchający, oglądający, poprzez nawyk bycia staje się również wykształcony. Nie musi mieć studiów wyższych. Może być uczestnikiem. A doradca powinien być takim katalizatorem między tym, co urzędowe, a tym co bardziej uduchowione, estetyczne.
Jak się czujesz, wchodząc w niełatwe środowisko gorzowskiej kultury? Będziesz prawą ręką prezydenta, a więc ponad dyrektorami?
– Tak się w życiu złożyło, że mając lat 60 to środowisko znam od podszewki. I tych wielkich, wspaniałych, którzy tu razem ze mną przyjechali, i to środowisko tworzyli, i tych młodych, czyli praktycznie nasze dzieci. Nie obawiam się więc tego środowiska, które rzeczywiście nie jest łatwe, ale nie tylko w Gorzowie. Chcę powiedzieć, że te oto dzieci zaczynają tworzyć tu pewien rodzaj sztuki, happeningu kulturalnego, niszowych historii. Chciałbym z nimi rozmawiać, gratulować im pomysłów, bo nie wolno ich zabijać, ale nie chciałbym, żeby to była jakaś egzaltacja, że te pojawiające się nowości to jest coś najpiękniejszego, najfajniejszego, bo zaczniemy wchodzić w podziemia. Dla mnie kultura to są salony, wystawy, galerie, natomiast ostatnio młodzi egzaltują się, wystawiając prace w pomieszczeniach zaciemnionych, brudnych, obskurnych. Oczywiście, jest to rodzaj kultury, ale ja mam swoje poczucie estetyki i myśląc nad wychowaniem młodego pokolenia gorzowian, czuję dyskomfort. Moja estetyka w tym się nie mieści.
Ale to są działania niezależne, realizowane poza miastem, jednorazowo, ewentualnie cyklicznie powtarzane z okazji Nocnego Szlaku Kulturalnego.
– Powtarzając to samo przez wiele lat, to może stać się wyrocznią. Widzę w tym niebezpieczeństwo. Bo przecież mamy miejsca, w których człowiek, chcący ziścić się w kulturze, powinien realizować swoje pomysły.
Rozumiem twój niepokój o estetykę, choć rozumiem też potrzebę wykorzystania miejsc starych i opuszczonych w sztuce. Chcę jednak zapytać o wydarzenia, które podlegają wydziałowi kultury. Co tu należałoby zmienić, a co zostawić?
– Uważam, że to co dobrze, należałoby zostawić.
Ale konkretnie?
– Jest dużo rzeczy bardzo dobrych. Każde miasto ma swoją politykę kulturalną. My z filharmonią dostaliśmy coś, co się nam nie śniło. Teraz musimy nauczyć się uczestniczyć, znaleźć się w tej przestrzeni. To jest element dorastania i do tego trzeba ludzi wychowywać.
Zapytam inaczej. Niedawno Andrzej Trzaskowski zaproponował, by zburzyć obiekty MCK, które nie mają szans na odrestaurowanie, przenieść ludzi do filharmonii i tam stworzyć Centrum Kultury, bo przecież filharmonia miała być częścią Centrum Edukacji Artystycznej.
– Powiem szczerze. Chciałbym nie robić z filharmonii domu kultury na wysokim poziomie. Niech filharmonia będzie mekką kultury na najwyższym poziomie, miejscem, gdzie będą się spotykali wybitni kompozytorzy, dyrygenci, soliści. Bo jeśli włożymy tam plastykę, taniec, to będzie najlepszy dom kultury, a ja jestem tego przeciwnikiem i mówię stop.
A co z finansami? W minionym tygodniu w niedzielę z okazji Dni Województwa Lubuskiego na darmowy koncert „Jazz i Orkiestra” przyszła jedna trzecia widzów.
– Sam sobie zadaję to pytanie. Obserwując nasze społeczeństwo od wielu lat, widzę, że jeśli ktoś dostaje bilet, zastanawia się, czy warto iść, bo go dostał, a jak ma go kupić, to jest dla niego za drogi. Nie każdego też stać na komfort psychiczny, by pójść posłuchać koncertu, bo byt kształtuje świadomość. Gdy dostaliśmy to piękne miejsce, jakim jest filharmonia, społeczeństwo zbiedniało. Teraz, nie iść na koncert wspaniałego gorzowianina, to kompromitujący wstyd. I tu będzie też pewna moja rola, by usprawnić przepływ informacji, żeby ta dostępność biła po oczach przez media czy plakaty, by nie nakładały się na siebie imprezy, bo w końcu są osoby, które powinny tego przestrzegać. To są proste rzeczy, tylko trzeba tym się zająć.
Dotknę wydarzenia bliskiego twojemu sercu. Reggae nad Wartą. Czy to się nie skończyło?
– Byłem jednym z organizatorów tego przedsięwzięcia. Żeby był festiwal, musi być klimat, a ten tworzą ludzie. Dzisiaj zrobienie koncertu, postawienie estrady i zaproszenie gości, to 50 proc. nieporozumienia. Ludzie chcą być razem, przeżywać razem, mieszkać, dzielić się chlebem, szklanką wody, zapalić papierosa…
(
Rozmawiamy przy katedrze, słyszymy dźwięki akordeonu)
Jaki klimat nam się robi…
– Do tego zmierzam. To też jest pomysł prezydenta, żeby życie miasta przenieść nad Wartę. W okresie letnim stworzy je właśnie akordeonista, kapela podwórkowa, jakiś element jazzu. I tak miasto można tam ożywić, ale dzięki naszym rodzimym artystom, młodemu pokoleniu. Przecież skończył się już etap muzyki amatorskiej. Dzisiaj po tych wszystkich castingach oglądanych w telewizji, ludzie występujący na scenach to są już gotowi artyści. I ja chcę im dać tu szansę. Jako człowiek, który ma pewne doświadczenie, chcę się nimi zająć, mieć kontakt. A żeby mieć kontakt z artystami, trzeba mieć wrażliwość, bo to są ludzie często chimeryczni, często zadufani w sobie, myślący, że zjedli wszystko, a tak nie jest. Teraz gra nam pani z Rumunii i dam jej zaraz 5 zł, bo mnie ujęła za serce, dotknęła własną tkliwością. Nie jest to na najwyższym poziomie, ale zacznijmy małymi kroczkami budować klimat, bo to miasto jest jego warte.
Będziemy cię widywać na imprezach kulturalnych?
– Powiem tak. W wieku 60 lat nie muszę się już ukulturalniać. Ale bywać na imprezach, bywam, bo to jest przyjemność. Muszę też wcześniej wiedzieć, czy te imprezy mają coś dać, czy też ma to być sztuka dla sztuki. Każdy koncert, wydarzenie artystyczne, ma coś wnieść dla społeczeństwa. A ludzie muszą czuć, że są potrzebni, no i trzeba umieć nie tylko z nimi rozmawiać, ale ich słuchać, więc oczywiście chodzić będę.
Zapytam o marzenie, które chciałbyś zrealizować dla gorzowskiej kultury.
– Jest takie marzenie i to również pomysł prezydenta. Marzy nam się, by stworzyć produkt na miarę średniego miasta, by z nim wyjechać i by dzięki temu miasto było znane. Mamy doskonałych tancerzy, muzyków, plastyków, wiec chcemy stworzyć produkt „Gorzów dla Szczecina” czy „Gorzów dla Poznania”, wsiąść w autokary i jechać z nim w Polskę. Taką namiastką był koncert „Muzyka (Nie)Kontrolowana”.
Nie razi cię zbytnia różnica między teatrem a filharmonią?
– Te dwa zjawiska artystyczne się różnią. Słowa się słucha, na muzykę się nie patrzy. Można popatrzeć na piękną wiolonczelistkę lub dyrygentkę, wybitną, wspaniałą, cud osobę. Natomiast łączenie wody z ogniem jest trudne, bo teatr rządzi się swoimi prawami, a filharmonia swoimi i pewne elementy mogą tu nie pasować. Ale kłania się edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Więc marzy się nam coś takiego, byśmy w środowisku byli wspólni, byśmy stworzyli produkt na miarę średniego miasta i pojechali z nim w kraj. Mamy żużel, dyscypliny sportowe. Kultura też musi zaistnieć. Miasto się rozwija i kultura musi za tym nadążyć.
Czas wakacji nie będzie więc typowym czasem kanikuły?
– To będzie czas poszukiwania wartości wśród tych, z którymi jestem i z którymi chcę być. Ale nie należę do ludzi lekkich. O odjeżdżających autobusach nie mam czasu rozmawiać. Chciałbym jeszcze żyć drugie 60 lat, ale chcę rozmawiać o konkretnych merytorycznych tematach, które przyniosą sukces.
Dziękuję.
Rozmawiała Hanna Kaup
Foto Hanna Kaup